Nie wiem, który to już raz siadam do napisania tej aktualizacji i ciągle coś mi przeszkadza. Jak nie chora Zuzia, która zamiast siedzieć w przedszkolu wisi mi za plecami i koniecznie chce ‘literkować’ to kompletny brak weny i pomysłu na to jak napisać tę aktualizację by była dla Was ciekawa.
Mogłabym jak dawniej wypisać Wam wszystko czego używałam ostatnio do włosów, ale lista byłaby tak długa i chaotyczna, że żadna z Was nie wyciągnęłaby z tego żadnych logicznych wniosków, które mogłyby się jej przydać.Zacznę może od odpowiedzenia na najczęściej padające pytanie czyli czego używam do włosów by pobudzić ich porost. Praktycznie zawsze kiedy pokazuję Wam włosy dziwicie się, że tak szybko mi rosną i pytacie co w takim razie stosuję.
Te dwa zdjęcia powyżej były robione w odstępie miesiąca i choć różnica w długości wydaje się być bardzo duża to już z moich pomiarów wynika, że włosy urosły niewiele ponad przepisowy 1cm. Jak wiecie od dłuższego czasu walczę o przyspieszenie porostu, ale niestety rezultaty nie są oszałamiające, zwykle rośnie mi ok. 1,3-1,5 cm miesięcznie. Przetestowałam kilka różnych preparatów, ale nic nie zachwyciło mnie na tyle bym chciała o tym napisać na blogu. Niemniej jednak nie poddaję się i obecnie testuję kolejny produkt tego typu – tym razem maskę rozgrzewającą Floresan (KLIK). Jeśli moje włosy urosną po niej więcej niż zazwyczaj to na pewno Wam się tym pochwalę na blogu 🙂
Bardzo zaskoczyło mnie za to (pozytywnie!) działanie pewnego produktu, który zamówiłam wyłącznie z ciekawości nie do końca wierząc, że to w ogóle może działać. Mam na myśli plastry przeciw wypadaniu włosów Anti Hair Loss – Intragen (KLIK). W opakowaniu dostajemy 30 plasterków, które naklejamy na kilka godzin w miejsce znajdujące się w pobliżu włosów. Ja swoje naklejałam zawsze wysoko na karku (można też np. na czole) wieczorem, a rano plaster odklejałam. Przed rozpoczęciem kuracji wydawało mi się, że moje włosy wypadają w normalnej dla siebie ilości, więc byłam bardzo zdziwiona, gdy kilka dni później podczas mycia wypadło mi dosłownie kilka włosów. Nie wierzyłam do tego stopnia, że kupiłam nawet specjalne sitko do wanny by to sprawdzić. Plastry nie tylko zahamowały wypadanie włosów, ale też pobudziły do wzrostu te nowe. Widzę po ilości baby hair i po tym jak wyglądają moje zakola, bo są zarośnięte tak jak wtedy, gdy wcierałam w nie placentę (KLIK). Takie plastry to idealne rozwiązanie dla mnie, bo z racji mojej niedomagającej wątroby (a dokładniej kamieni w woreczku żółciowym) byłam zmuszona do zrezygnowania z wszelkich terapii w tabletkach, bo te powodowały u mnie ból. Szkoda tylko, że plastry nie przyspieszyły porostu włosów, bo po cichu na to liczyłam 🙂 Pewnie część z Was zapyta na jakiej zasadzie to w ogóle działa. Odpowiedź jest prosta – tak samo jak w przypadku antykoncepcyjnych plastrów, substancje w nich umieszczone (ekstrakt z chmielu, rozmarynu i japońskiej Swertii, a także krzem i pantenol) wnikają do organizmu przez skórę.
Ta moja walka o przyspieszenie porostu miała jednak całkiem inny, bardzo pozytywny skutek. Kręcąc niedawno włosy TYM sposobem zauważyłam, że mój kucyk jest jakby grubszy i pierwszy raz od dawna go zmierzyłam. Wynik – 9 cm to niby niewiele więcej niż było na początku roku (KLIK), ale jednak jest progres i to się liczy! 🙂 Swoją drogą zdjęcie z tamtego wpisu było robione prawie równo rok temu i mimo, że w między czasie kilka razy je podcinałam (ostatnio dosłownie wczoraj) to są już sporo dłuższe. Obecnie mają ok. 60 cm, więc tylko albo aż o 10 cm więcej niż w styczniu, ale są za to o wiele mniej pocieniowane. Szykując się do większego cięcia (może już na wiosnę) staram się maksymalnie zejść z cieniowania i wyrównać włosy do jednej długości.
Jeśli chodzi o pielęgnację to poza testowaniem kuracji w ampułkach (KLIK) i kolejnych produktów marki Anwen (KLIK) :)) wracałam głównie do starych ulubieńców i dopiero od niedawna pojawiło się u mnie kilka nowości. Do mycia używałam tego o czym pisałam już TUTAJ, a do odżywiania swoich masek (KLIK), a dokładnie tej do niskoporowatych włosów i na zmianę kilku odżywek:
– Timotei Drogocenne olejki (KLIK)
– Dr Beta – odżywki rozmarynowej (KLIK)
– Alterra – maska aloesowej (KLIK)
– Petal Fresh – odżywki rozmarynowo-miętowej
O tej ostatniej jeszcze na blogu nie pisałam, a naprawdę moje włosy bardzo ją polubiły! Jeśli będziecie chciały mogę ją zrecenzować 🙂 Do ich grona dołączył ostatnio Balsam na kwiatowym propolisie (KLIK), którego moje włosy wciąż kochają, pięknie pachnący różą Balsam “Arktyczna róża i lotos” Iceveda (KLIK) oraz Balsam “Malina Moroszka” Babuszki Agafii (KLIK), którego jeszcze nie zdążyłam użyć.
Mój plan pielęgnacji jest obecnie bardzo ‘spokojny’. Staram się myć włosy co 2 dzień – raz w tygodniu nakładać maskę pod czepek i raz w tygodniu olej (najczęściej na żel aloesowy a ostatnio eksperymentowałam z kwasem hialuronowym i efekt też był świetny). Włosy zabezpieczam olejkiem Werbena (KLIK) i silikonowym serum (ostatnio TAKIM). Nie suszę ich, ani nie kręcę już na termolokach, za to układam metodą wspomnianą powyżej, a poza domem i tak najczęściej mam spięte.
Koloru nie zmieniam, bo znalazłam już swój ideał, który na zdjęciach jak widzicie prezentuje się bardzo różnie w zależności od światła 😉 Na żywo bliżej mu raczej do tego trzeciego z górnego zdjęcia. Aktualnie miksuję dwa kolory: 6SB i 7SB Goldwell Topchic i wróciłam do wody 6%, bo na trójce farba za słabo kryła moje siwe włosy. Regularnie farbuję tylko odrosty, więc końce są o 1-2 tony jaśniejsze, ale mi to zupełnie nie przeszkadza tym bardziej, że ani na żywo ani na zdjęciach ta różnica nie rzuca się w oczy.
Pozdrawiam Was serdecznie,
Anwen