Tak, to właśnie od niej należy zacząć 🙂 Jeśli naprawdę chcemy schudnąć to musimy mieć konkretny powód. I nie wystarczy ogólnikowe „bo chcę” czy „bo jestem za gruba”. Moją motywacją był blog, na którym co raz częściej pojawiały się moje zdjęcia. Wierzcie mi czytanie pod każdym takim postem, że jestem ‚grubą świnią’ nie jest miłe 😉 Miałam dwa wyjścia: albo przestać zamieszczać zdjęcia na blogu albo po prostu schudnąć 😀 bo dobrze wiedziałam, że ani ja się nie przestanę tym przejmować (taki już mam charakter) ani moi hejterzy nie znikną (taki już mają charakter :P). Któregoś dnia na facebooku zobaczyłam zdjęcia Katosu, na którym pokazała jak schudła jej twarz przez rok diety. I to było to! bo moim największym problemem nie była wcale figura, tylko właśnie okrągła buzia. Do tego momentu zawsze myślałam, że to niemożliwe, żeby odchudzić się na twarzy, ale skoro Katosu się udało to i ja stwierdziłam, że przynajmniej spróbuję 🙂
Bez niego ani rusz 😉 Na internecie możemy znaleźć milion różnych, cudownych diet, ale ja nie jestem zwolenniczką gotowych rozwiązań! Każdy z nas jest inny, każdy lubi inne rzeczy i ma inne możliwości przygotowywania posiłków, więc dieta powinna być dopasowana do nas, a nie, żebyśmy my musieli się do niej dopasowywać. Wiadomo, że jak ktoś żyje w biegu i je głownie fast foody to nie zacznie nagle przygotowywać sobie 5 zdrowych posiłków dziennie, bo nie będzie miał kiedy 😉 Dlatego od razu ustaliłam, że dietę wymyślę sobie sama! Od czego zaczęłam?
Pisząc zdrowe miałam na myśli nie te niskokaloryczne, ale raczej te o niskim indeksie glikemicznym i wartościowe pod względem witamin i minerałów. Podzieliłam je na cztery grupy: białkowe, tłuszcze, węglowodany oraz warzywa i owoce. Stanowiły one dla mnie taką bazę w momentach, które na pewno dobrze znacie, gdy w głowie pojawia nam się myśl „nie wiem co bym zjadła” 😉 Zwykle wtedy właśnie sięgałam po różne niezdrowe/tuczące rzeczy, bo tak było szybciej i łatwiej. Dzięki tej liście nie miałam też problemu z zaplanowaniem zakupów i nie wkładałam do koszyka zbędnych rzeczy. Dodatkowy plus – mniej wyrzucanego jedzenia i oszczędność dla portfela 😉
Białkowe – to podstawa naszej diety i powinny znajdywać się w każdym posiłku. Najlepiej wybierać produkty nieprzetworzone – czyli zamiast kupować gotową wędlinę kupujemy mięso i sami je przygotowujemy. Moje typy: pierś z kurczaka, pierś z indyka, polędwica wieprzowa, jajka, ryby (tu akurat różne), serek wiejski, twaróg.
Tłuszcze – wbrew pozorom nawet na diecie odchudzającej trzeba jeść tłuszcze 🙂 Musimy tylko wybierać te zdrowe. Ja zrezygnowałam prawie całkowicie ze smażenia w tłuszczu i jak już to wybieram albo patelnię grillową albo piekarnik. Staram się nie jeść też tłustych rzeczy (jak ser żółty czy majonez), wybieram: oliwę z oliwek (w sałatkach) orzechy, nasiona, avocado czy tłuste ryby. Do tego standardowo jak zawsze codziennie łykam olej z wiesiołka w kapsułkach.
Węglowodany – to najgorszy wróg naszej diety, bo to właśnie dzięki nim zwykle przybieramy na wadze. Tak właśnie było i ze mną bo pochłaniałam ogromne ilości białego pieczywa. Bywały dni, w których jadłam tylko i wyłącznie kanapki… Co w takim razie zostawiłam z tej grupy: świeże owoce, kasze (u mnie głównie jęczmienna), płatki owsiane (górskie), pieczywo pełnoziarniste (ale to akurat bardzo rzadko).
Tak naprawdę każdy z nas podświadomie wie/czuje co go tuczy, ale nie zawsze potrafi z tego zrezygnować. Czasami z wygody, czasami z przyzwyczajenia, a czasami po prostu dlatego, że coś straaasznie lubimy. W tych dwóch pierwszych przypadkach powinnyśmy znaleźć sobie tzw ‚zastępniki’ 🙂 czyli zdrowsze odpowiedniki, którymi możemy spokojnie zastąpić zakazane produkty. Oczywiście nie wszystko zastąpić się da, a jeśli coś po prostu kochamy to zamiast z tego zupełnie zrezygnować i cierpieć przeczytajcie co napisałam w akapicie „Po trzecie…”.
Ja takich grzeszków też mam sporo. Są nimi przede wszystkim: słone przekąski (chipsy, paluszki, krakersy czy sunbitsy), fast-foody (pizza, frytki), białe pieczywo, ser żółty, majonez, słodzone napoje i najgorszy z nich czyli podjadanie między posiłkami.
Mój sukces wynika chyba właśnie z tego, że ja nigdy nie byłam głodna i mogłam jeść ile tylko chciałam i prawie to co chciałam 😉
Ziemniaki – gotowanym kalafiorem, fasolką szparagową lub brokułem.
Przepisy wyszukiwałam na kulinarnych, ale dietetycznych blogach. Chciałam wybrać przede wszystkim te jak najprostsze w przygotowaniu. Ze śniadaniem nie mam problemu, bo bardzo lubię i najczęściej jem właśnie owsiankę. Dodaję do niej rozgniecionego banana lub inne owoce. Na kolację wybieram zwykle gotowane jajka z warzywami (pomidorem, ogórkiem, sałatą, papryką itd) lub zamiast nich jakieś mięso/twaróg/serek wiejski/łososia. Największy problem miałam właśnie z obiadami. Rzadko kiedy mam czas by przygotowywać sobie coś specjalnego i najczęściej kończyło się warzywach na patelnie z mięsem (najczęściej filet z kurczaka) usmażonym na grillowej patelni. Czasami jadłam pieczone mięso lub ryby, też z warzywami (ale bez ziemniaków), czasami omlety lub jajka sadzone (smażone na minimalnej ilości tłuszczu).
Na początek rozpisałam sobie jadłospis na cały tydzień, ale od razu Wam powiem, że później już z tego nie korzystałam 😉 Najważniejsze było dla mnie ustalenie sobie ile i jakich posiłków będę jadła w ciągu dnia i o których godzinach. Dla naszego organizmu najlepiej jest jeść regularnie, mniej więcej co trzy godziny. U mnie było to dokładnie 5 posiłków: śniadanie, II śniadanie, obiad, podwieczorek i kolacja. Nigdy nie liczyłam kalorii i jadłam naprawdę dużo (nie żałowałam sobie owoców czy warzyw), tak, że nigdy nie byłam głodna.
Pozdrawiam Was serdecznie,