Moja trzy miesięczna kuracja właśnie dziś dobiegła końca, więc pora podsumować efekty. Bardzo się cieszę, że nie napisałam tego wpisu miesiąc temu, chociaż trochę żałuję, że nie zrobiłam wtedy zdjęć, bo efekty po 2 miesiącach były zdecydowanie bardziej spektakularne niż teraz. Ale zacznijmy od początku…
O Andrei, tak jak pewnie większość z Was dowiedziałam się z bloga AniaMaluje, której niesamowity efekt w postaci wzrostu włosów o 5cm w miesiąc sprawił, że jeszcze tego samego dnia zamówiłam dwie buteleczki dla siebie. Pech chciał, że sprzedawca, którego poleciła Ania pewnie nie nadążał z realizacją zamówień i moja paczka do mnie nie dotarła. Czekałam prawie 3 miesiące (dostałam zwrot pieniędzy z aliexpress), aż w końcu zamówiłam kolejne opakowanie już u innego, przypadkowego sprzedawcy. Wiedziałam, że ryzykuję i mogę dostać ‚podróbkę’, która wcale nie zadziała, ale ciekawość była zdecydowanie silniejsza 😉 Po miesiącu dostałam Andreę w swoje ręce i zaczęłam testowanie.
Pierwotnie planowałam wymieszać ją z szamponem, bo taka wersja stosowania byłaby zdecydowanie najprostsza, ale zależało mi na efektach, więc postanowiłam iść tropem Ani. W pierwszej kolejności wymieszałam więc olejek z nową (dla mnie) wcierką Joanna Power Hair, którą kupiłam głównie ze względu na aplikator, ale jak się okazało być może nie doceniłam jej działania. Te buteleczki z dziubkiem są chyba najbardziej poręcznym i najszybszym sposobem na nakładanie wcierek i idealnie nadają się do mieszania Andrei.
Ja zrobiłam tak, że odlałam z butelki 10ml Joanny, a na jej miejsce wlałam połowę chińskiego olejku. Taka ilość wystarczyła mi na prawie dwa miesiące, ale od razu może uprzedzę, że nie byłam zbyt regularna w stosowaniu wcierki. Od razu założyłam, że nie będę stosować jej codziennie, a jedynie przed lub po myciu w zależności od tego czy będzie mi obciążać włosy. Czyli średnio co 2 dzień. Niestety nawet ten plan minimum okazał się dla mnie zbyt wymagający i zdarzało mi się o wcierce po prostu zapomnieć.
Mimo to po 2 miesiącach odkryłam, że moje włosy urosły o prawie 4 cm czyli 2 razy szybciej niż normalnie, bo mój przeciętny przyrost, bez żadnych wspomagaczy wciąż wynosi 9mm na miesiąc 🙁 Byłam zachwycona tym wynikiem, bo to bliski mojemu maksymalnemu przyrostowi jaki osiągałam na początku włosomaniactwa, ale wtedy musiałam się o wiele bardziej ‚namęczyć’. Teraz przy naprawdę minimalnym wysiłku włosy wyraźnie szybciej urosły i pojawiło się mnóstwo baby-hair.
Co prawda był moment, gdy je przeklinałam 😀 bo nie byłam w stanie ogarnąć wszystkich tych fruwających przy twarzy włosków, ale niestety nie zrobiłam im wtedy zdjęcia, a teraz bejbiki połączyły się z innymi włosami i ciężko już je sfotografować. Zauważył je też fryzjer, gdy miesiąc temu byłam u niego, bo pierwsze pytanie jakie mi zadał to ‚jak Ty to robisz, że masz tyle bejbiherów?’ 😉 Wierzcie mi, chciałybyście zobaczyć jego minę, gdy powiedziałam mu, że to po chińskim olejku, zamówionym z aliexpress, za którego zapłaciłam mniej niż 2 dolary 😀
Niestety potem zmieniłam bazę do Andrei i zamiast kupić kolejne opakowanie Joanny Power Hair postawiłam na stary, dobry Jantar. Tym razem po miesiącu moje włosy urosły ‚tylko’ o centymetr, a i nowych bajbików nie zauważyłam.
Być może to nie wina Jantaru, a po prostu tego, że skóra głowy przyzwyczaiła się już do działania olejku i przestał na nią działać. Pamiętam, że na początku stosowania (jakoś przez pierwszy miesiąc) po Andrei czułam wyraźne
mrowienie po aplikacji, którego później już zabrakło. Być może stąd ten mniejszy przyrost w ostatnim miesiącu.
mrowienie po aplikacji, którego później już zabrakło. Być może stąd ten mniejszy przyrost w ostatnim miesiącu.
Przy okazji, jak już jestem w temacie skalpu to muszę przyznać, że miałam niemałe obawy. W końcu kupując kosmetyk z Chin nie wiemy co tak naprawdę może się w nim znajdować, więc zanim zaczęłam go stosować zrobiłam próbę uczuleniową. Nic złego się nie stało, więc zdecydowałam się na testy. Na szczęście w ciągu tych trzech miesięcy nie miałam ŻADNYCH negatywnych objawów. Skóra nie była podrażniona, ani przesuszona. Nie wystąpił też łupież, o którym pisały inne dziewczyny. Być może było tak właśnie dlatego, że nie stosowałam wcierki codziennie, ani nawet przy każdym myciu, więc skóra głowy miała czas by odpocząć.
Podsumowując ja z Andrei jestem zadowolona i pewnie zamówię sobie jeszcze kiedyś buteleczkę (ale wtedy pewnie sprawdzę jak zadziała w połączeniu z szamponem) mimo, że jak widzicie spektakularnych efektów nie osiągnęłam. Na razie muszę dać skórze głowy odpocząć, więc może pomyślę nad jakąś kuracją od wewnątrz (może macie jakieś sugestie co powinnam przetestować? 😉 ).
Na koniec mam krótką ankietę dla tych z Was co też zdecydowały się na Andreę. Z przyjemnością podsumuję wyniki ankiety, by przekonać się jak wcierka zadziałała u innych.
Pozdrawiam Was serdecznie,
Anwen