Sobota jest takim dniem kiedy w końcu mogę zająć się tylko sobą 😉 Tym razem w ramach TAGu postanowiłam zadbać o całe (no prawie 😉 ) ciało. Zaczęłam od przygotowania pewnie wszystkim Wam doskonale znanego peelingu z płatków owsianych. Ostatnio moja pielęgnacja twarzy diametralnie się zmieniła (może za jakiś czas Wam o tym napiszę jeśli zechcecie) i nie bardzo chcę z nią eksperymentować. Wszelkie sklepowe maseczki zwykle dosyć mocno mnie podrażniają (podobnie jak i spirulina), więc nie miałam zamiaru znów ryzykować czerwonej i piekącej skóry. Postawiłam na coś co dobrze znam i jest wyjątkowo delikatne.
Peeling z płatków owsianych:
1/3 szklanki płatków owsianych (ja używam górskich, bo takie zwykle jem)
1/3 szklanki wody
1 łyżkę miodu (można dać więcej)
Płatki zalałam gorącą wodą. Poczekałam aż napęcznieją i trochę wystygną. Dodałam miód i taką mieszankę po odciśnięciu nałożyłam na twarz na mniej więcej 10 min. Po zmyciu skóra była niesamowicie gładka, odświeżona i nawilżona. Nie nakładałam już po tym nawet kremu, bo zupełnie tego nie potrzebowała. Peeling jest niestety nieco upierdliwy, wszystko spływa z twarzy i brudzi całą okolicę, więc nie wyobrażam sobie stosować go zbyt często, ale efekty jakie daje warte są by pomęczyć się raz na jakiś czas :))
Taka ilość składników jest zdecydowanie za duża jak na samą twarz. To co zostało postanowiłam oczywiście zużyć na włosy 😀
Maseczka z płatków owsianych na włosy:
1/3 szklanki płatków owsianych
1/3 szklanki wody
1 łyżkę miodu
1 łyżka odżywki (ja znów dodałam Isanę Color)
1 łyżeczka oleju (u mnie z pestek dyni)
Całość zmiksowałam na gładką masę, niestety nie udało mi się tego zrobić idealnie i grudki zostały. Oczywiście miałam obawy czy nie będę mieć potem problemów z wypłukaniem ich z włosów, ale postanowiłam zaryzykować i nałożyłam maseczkę na suche włosy na 30 minut pod foliowy czepek i ręcznik. Już przy spłukiwaniu było czuć, że włosy są mocno nawilżone i takie mięsiste 🙂 Umyłam je aloesowym szamponem Naturaloe i nie nakładałam już na włosy nic więcej.
Efekt?
- włosy bardzo miękkie
- mocno nawilżone
- niesamowicie gładkie
- mięsiste
- i odpowiednio dociążone
Ja osobiście jestem bardzo zadowolona z efektu i na pewno będę tę maseczkę na włosy stosować regularnie 🙂 na szczęśnie nie miałam żadnych problemów z jej zmyciem. Następnym razem chyba spróbuję bez Isany, która w sumie sama z siebie nic z moimi włosami nie robi, a dałam ją tylko po to by poprawić konsystencję.
Ostatnią rzeczą, którą zrobiłam w ramach TAGu było nałożenie antycelullitowej maseczki bandażowej na uda. W sumie to pierwszy raz w życiu miałam do czynienia z czymś takim. Czytałam za to o podobnych bandażach na blogu Megilounge i bardzo chciałam je wypróbować. Oczywiście po jednym razie nie ma co mówić o trwałych efektach. Podejrzewam, że trzeba by je stosować minimum z miesiąc by cokolwiek zauważyć, ale mogę Wam napisać o moich wrażeniach 😉
Użyłam Termoaktywnych bandaży modelujących Dermomask z L’biotici. W opakowaniu dostajemy dwa bandaże, które możemy nałożyć na uda, brzuch lub pośladki. Bandaże są bardzo mocno nasączone płynem i jak sugeruje na opakowaniu producent możemy ich użyć na dwie partie ciała (np. najpierw na uda, a potem jeśli po ściągnięciu są nadal wilgotne to jeszcze na pośladki czy brzuch). Nakłada się je bardzo łatwo, każdy z Was pewnie miał na PO zajęcia z bandażowania 😉 Po chwili czuć już charakterystyczne chłodzenie. W przypadku bandaży jest ono bardzo intensywne. Do tego stopnia, że dla takiego ciepłoluba jak ja wręcz nieprzyjemne. Poradziłam sobie z tym bardzo łatwo – zawinęłam bandaże zaraz po ćwiczeniach z Ewą Chodakowską, po których zwykle jest mi tak strasznie gorąco 😀 Po zdjęciu bandaży i wmasowaniu w uda reszty płynu skóra była naprawdę bardzo fajna – gładsza i jakby bardziej jędrna (oczywiście tylko przez chwilę). Bardzo chętnie zafundowałabym sobie taką miesięczną kurację, ale niestety cena tych bandaży (ok. 10zł) nieco mnie zniechęca 🙁
A co Wy porabiacie w tę wyjątkowo paskudną sobotę? 🙂
Pozdrawiam Was serdecznie,