To było kilka lat temu, pierwszy raz szłam długim, nie do końca dobrze oświetlonym korytarzem o wyblakłych, zgniło zielonych ścianach. Szklane drzwi, a za nimi oddział, w którym dzieci oprócz smutnych, zmęczonych oczu łączyło coś jeszcze. Fryzury, a raczej ich brak. Pamiętam widok tak małej dziewczynki, że do końca nie byłam pewna czy jej włosy nie zdążyły jeszcze wyrosnąć czy wypadły na skutek terapii. To był czas kiedy moje włosomaniactwo przechodziło apogeum, włosy były już bardzo długie i choć w tym momencie zdecydowanie zeszły na dalszy plan to wciąż były dla mnie zbyt ważne…
Minęło kilka lat, a moje niegdyś długie i ‘prawie idealne’ włosy spalone rozjaśniaczem były w opłakanym stanie. Wiedziałam już, że będę musiała je ściąć i to nie o przysłowiowy jeden centymetr i ta świadomość, że równie dobrze mogłam to zrobić wcześniej nie dawała mi spokoju…
Potem przyszedł czas, gdy naprawdę cieszyłam się z krótszych włosów. Ich układanie było o wiele prostsze i czułam się w nich o wiele lepiej. I choć czasem patrząc na jakieś zdjęcie tęskniłam za długością to byłam przekonana, że nie będę chciała ich zapuszczać. Po co mi długie włosy, które nawet misternie układane w krótkim czasie tracą objętość i zamiast być ozdobą tylko smętnie wiszą. Ten stan trwał by pewnie do dziś, gdyby nie pewna wiadomość, którą napisała mi jedna z Was.
Nie będę jej cytować, bo obiecałam autorce, że tego nie zrobię. I choć zabrzmi to pewnie dla niektórych z Was śmiesznie to właśnie wtedy wycierając łzy z klawiatury postanowiłam jednak zapuścić włosy, ale tym razem nie dla siebie.
Moje włosy nie są już tak piękne jak dawniej, ciągle zdarzają im się prawdziwe ‘bad hair day‘, a ich brązowy kolor, który wypłukuje się i rudzieje w zastraszającym tempie pozostawia wiele do życzenia. Jeśli jednak mogę nimi kogoś choć na chwilę uszczęśliwić to dlaczego tego nie zrobić?
Zapuszczanie włosów to nie jest jakaś ciężka praca ani żadne prawdziwe wyrzeczenie. Ot powstrzymanie się od ich ścinania, ewentualnie przyspieszenie porostu wcierką czy kuracją wewnętrzną. Nie wiem czy wystarczy mi rok czy dwa, ale cel, który chcę osiągnąć to raptem kilkanaście centymetrów, a czas przecież i tak upłynie.
Moje zapuszczanie choć brzmi to paradoksalnie zaczęłam od wizyty u fryzjera, ale o niej opowiem Wam innym razem. Moje włosy są mocno wycieniowane, więc o ile obcięcie samodzielnie najdłuższej warstwy nie stanowi dla mnie żadnego problemu tak już podcięcie samych, porozdwajanych niestety końcówek tych krótszych włosów było zbyt dużym wyzwaniem. Na szczęście fryzjer, na którego trafiłam zrozumiał doskonale o co mi chodzi i włosy są już gotowe na zapuszczanie 🙂
Nie mam oczywiście zamiaru namawiać Was do tego samego. Jak widzicie ja do takiej decyzji dojrzewałam kilka lat, ale cieszę się, że w końcu ją podjęłam. Mimo to chciałam się nią podzielić właśnie z Wami, bo kto jak nie Wy zrozumie po co chcę to zrobić 🙂 Mój plan to oczywiście wcierki, wcierki i jeszcze raz wcierki, ale nie zabraknie też metod wewnętrznych. Będę chciała co jakiś czas dawać Wam znać jak mi idzie by nie stracić motywacji.
Pozdrawiam Was serdecznie,
Anwen