Hej!
Jestem stałą czytelniczką bloga, zawzięcie walczę o powrót moich
pięknych niegdyś (moim zdaniem) włosów i sama wdzięczna byłabym za takie
informacje, dlatego postanowiłam napisać i liczę na to, że opublikujesz
to jako małą przestrogę dla innych kobiet.
Otóż już raz prostowałam keratynowo włosy, bo są dość krótkie i
niesforne. Zabieg wykonywałam za pomocą Encanto, włosy wyglądały
świetnie, ale sama aplikacja strasznie dużo mnie kosztowała, okropnie
mnie wszystko piekło, dodatkowo przeczytałam więcej o szkodliwości
preparatu, więc postanowiłam znaleźć inny. Zakupiłam Kativę, reklamowano
ją bowiem jako sposób bezpieczny. Nigdzie nie znalazłam negatywnych
komentarzy, kilka tylko pozytywnych.
Nałożyłam wszystko wg instrukcji na ulotce no i oczywiście dotarłam do
momentu prostowania. Napisane jest, że można go ominąć, jeśli zależy nam
tylko na zmniejszeniu objętości włosów. Jeśli jednak chodzi o
długotrwały efekt prostych włosów, trzeba prostować. Dla ostrożności
zastosowałam radę na ulotce, która dotyczyła włosów cienkich i obniżyłam
temperaturę.
I co? I przykra niespodzianka. Włosy zostały przypalone. Na szczęście
tylko jeden kosmyk, który zgubił się pod spodem. Przerwałam prostowanie,
zmyłam preparat. Gdybym nie obserwowała włosów, tylko w ślepo
pociągnęła prostownicą („od 5 do 12 razy” – olaboga!!!!), pewnie nie
wyglądałoby to zbyt ciekawie. Myślę, że przy gorszym świetle, można by
rzeczywiście nie zauważyć i zrobić sobie krzywdę. Preparat kosztował
99zł. Nie jest to cena godna wydania. Włosy po preparacie przestały mi
się na jakiś czas puszyć, ale tyle to ja mam po dobrej masce. Generalnie produkt można uznać za drogi bubel. Nie kupujcie. 😉
Załączam zdjęcie popalonych włosów i dla porównania moich zwykłych końcówek.
Pozdrawiam,
Magda. 🙂
PS Zerknijcie proszę TU.