Zaczęło się już kilka lat temu po przeczytaniu “Lekcji Madame Chic”. Przejrzałam wtedy moją szafę i wyrzuciłam z niej wszystko co nie było w moim stylu czyli miało nieodpowiedni krój lub kolor. Pisałam Wam nawet o tym już kiedyś na tym blogu we wpisie o poszukiwaniu stylu i długo wydawało mi się, że moja szafa jest w porządku.
Potem przeczytałam jednak “Minimalizm po polsku”, “W domu Madame Chic” i “Magię sprzątania” Marie Kendo. Wiedziałam już, że mam na pewno za dużo ubrań i stąd mój odwieczny problem z tym w co się ubrać, ale zupełnie nie wiedziałam jak zabrać się za porządki. Patrząc na rzeczy w szafie wszystkie wydawały mi się na tyle dobre, że żal mi się było z nimi rozstawać. Wszystkie były w miarę nowe, pasowały do mnie i krojem i kolorem, więc nie miałam pojęcia w jaki sposób przeprowadzić selekcję.
Przełom nastąpił w zeszłym tygodniu po przeczytaniu książki Asi z bloga Styledigger. Jej podejście do “Slow Fashion” w końcu otworzyło mi oczy. Zaczęłam patrzeć na to z jakich materiałów zostały uszyte poszczególne ubrania i jakiej są jakości. Za jej radą wyrzuciłam z szaf WSZYSTKO i podzieliłam na odpowiednie podgrupy: sukienki, góry (czyli bluzki, koszulki, sweterki, koszule itd), doły (spódnice, spodnie, legginsy), okrycia wierzchnie (kurtki, płaszcze, marynarki, itd), dodatki (czapki, szaliki, paski, chustki itp.) i każdą zaczęłam wnikliwie oglądać, a przede wszystkim liczyć.
Dopiero to mnie otrzeźwiło. Jakby mnie ktoś zapytał ile mam na przykład sukienek to pewnie powiedziałabym, że ok 10. Okazało się, że jest ich dokładnie 38! Nie wiem czy ta liczba zrobi na Was wrażenie. Domyślam się, że jest sporo osób, które ma jeszcze więcej rzeczy, ale dla mnie to był szok. Chcąc codziennie nakładać inną sukienkę to nawet w ciągu miesiąca nie dałabym rady nałożyć ich wszystkich, a tak szczerze mówiąc poza upałami sukienki noszę może ze 3-4 razy w miesiącu :/ Łatwo więc policzyć, że większość z nich miałam na sobie raptem kilka razy (a były i takie których nie miałam nigdy) mimo, że wisiały w szafie rok albo i dłużej.
Zaczęłam więc selekcję i po długim zastanawianiu się, przymierzaniu i próbie obiektywnej oceny w czym wyglądam najlepiej w mojej ‘nowej’ szafie zawisło 17 sukienek. Przyznam się od razu, że 5 innych wylądowało jeszcze w “pudełku mięczaka” czyli specjalnym miejscu na te ubrania, z którymi przynajmniej na razie nie potrafię się jeszcze pożegnać. Pozostałe spakowałam do worka z myślą oddania ich bardziej potrzebującym. To też było dla mnie przełomowe. W końcu wymyśliłam co zrobię z rzeczami, których ja już nie potrzebuję. Do tej pory nie mogłam się przełamać, bo żal mi było wydanych na nie pieniędzy albo wspomnień, które za nimi stały. Wierzcie mi o wiele łatwiej pozbywa się ubrań ze świadomością, że będą komuś służyły lepiej niż mi (leżąc jedynie na półce).
Jeśli tak jak ja macie z tym problem i wciąż odkładacie porządki w szafie, bo nie macie komu oddać, a w pobliżu nie ma odpowiedniego kontenera na takie rzeczy to spróbujcie poszukać najbliższego oddziału Caritasu i zadzwońcie z pytaniem czy nie potrzebują ubrań. Ja tak zrobiłam i skierowano mnie w odpowiednie miejsce w Częstochowie.
Bilans moich porządków wygląda następująco: zostawiłam 52 góry (z 77), 16 dołów (z 35) i 11 okryć wierzchnich (z 21). Do pudełka mięczaka trafiło w sumie 16 sztuk. Co prawda wciąż mam poczucie, że tych wszystkich rzeczy jest za dużo i planuję za jakiś czas kolejne porządki, ale już teraz moja szafa wygląda zupełnie inaczej. W końcu widzę w niej wszystkie ubrania i łatwiej jest mi zdecydować w co się ubrać. Zaczęłam też nosić rzeczy, które od dawna leżały zapomniane na dnie szafy 🙂
Obiecałam też sobie coś bardzo ważnego. Na razie nie kupię nic spoza listy rzeczy, których naprawdę potrzebuję, a i te planuję kupować powoli, niespiesznie i dopiero wtedy, gdy trafię na idealny egzemplarz 🙂
Pozdrawiam Was serdecznie,