Strasznie żałuję, że nie napisałam tego wpisu od razu po powrocie. Miałam wtedy milion myśli, które koniecznie chciałam przekazać i które mogłyby się przydać innym podróżującym. Teraz mimo, że minął dopiero miesiąc od naszego wyjazdu ja mam wrażenie jakbyśmy tam byli w poprzednim życiu.
Zacznę może od początku czyli dlaczego w ogóle zdecydowaliśmy się na wyjazd właśnie tam. Mimo, że nie należę do matek, które najchętniej trzymałyby swoje dziecko pod kloszem byleby tylko ograniczyć wszelkie możliwe zagrożenia to jednak pierwszą rzeczą, którą ustaliłam to to, że na pewno nie ruszymy się poza Europę. Zależało mi na tym by lot nie trwał zbyt długo i żeby klimat był umiarkowany, ale żeby było wystarczająco ciepło na opalanie. Niestety jestem jedną z tych osób, które nie wyobrażają sobie urlopu bez wylegiwania się na leżaku. Wiedziałam też, że na pewno chcę jechać poza sezonem (najlepiej właśnie w maju), bo nie przepadam za tłumami. Po krótkiej naradzie nasz wybór padł na Wyspy Kanaryjskie, a następnie na Lanzarote i Playa Blanca. Jest to najbardziej na południu położona miejscowość turystyczna z piękną piaszczystą plażą i podobno najlepszą pogodą (właśnie tu najmniej zwykle wieje i temperatury są nieco wyższe niż w pozostałych częściach wyspy). Całe Kanary słyną z tego, że przez cały rok utrzymują się tu względnie stałe temperatury w przedziale 21-25 stopni, a opady występują niezwykle rzadko. W naszym przypadku było nieco inaczej, ale o tym za chwilę.
Wycieczkę kupiliśmy jeszcze w grudniu, ale skorzystaliśmy z opcji “Gwarancja najniższej ceny” i muszę przyznać, że to był świetny wybór. Rzeczywiście udało nam się zapłacić tyle, co w takim prawdziwym last minute, ale z wyjazdem zaplanowanym na spokojnie, kilka miesięcy przed.
Wybierając hotel zwracaliśmy uwagę przede wszystkim na odległość od plaży, basen i to by w pokoju mieć dostęp do mikrofali i czajnika bezprzewodowego. Z małym dzieckiem to naprawdę przydatne zwłaszcza jeśli tak jak Zuzia je mleko modyfikowane i zupki, które trzeba gdzieś podgrzać. Pod tym względem zdecydowanie łatwiej podróżuje się z młodszym dzieckiem (nasza miała wtedy 8 miesięcy), zwłaszcza takim karmionym piersią 🙂 Ostatecznie wybraliśmy hotel nietypowy, w którym zamiast pokoi są bungalowy i właśnie w takim zamieszkaliśmy:
W domku poza sypialnią był salon z aneksem kuchennym, łazienka i zabudowany z czterech stron taras. Na początku strasznie się dziwiliśmy czemu tak wygląda, ale gdy jednego dnia zaczęło mocno wiać wszystko stało się jasne 😉
Cały ośrodek czy jak to tam nazwać bardzo nam się spodobał, bo wszystkie domki znajdują się w pięknym i bardzo zadbanym ogrodzie. Codzienne spacery z Zuzią dzięki niemu były prawdziwą przyjemnością.
Wyjeżdżając na wakacje trochę się baliśmy jak to będzie z Zuzią. Czy uda nam się przy niej odpocząć, czy nie będziemy się nudzić, czy się nie pochoruje itd. Jak pewnie wszyscy rodzice, którzy pierwszy raz wyjeżdżają na urlop z małym dzieckiem mieliśmy milion pytań i wątpliwości. Ja przez ostatnie tygodnie czytałam wszystko na temat tego co koniecznie muszę ze sobą wziąć, o czym pamiętać i co robić w razie jakichś nieprzewidzianych wypadków. Oczywiście w między czasie czytałam też o samej wyspie, o tym co koniecznie trzeba tu zobaczyć, o jej historii, kuchni i tradycjach. Robię tak przed każdym wyjazdem i sprawia mi to prawie tak samo dużą frajdę jak później pobyt w miejscu, które już ‘znam’.
Tym razem spodziewałam się, że nie uda mi się zobaczyć wszystkiego co bym chciała i że pewnie większość dni spędzimy w ośrodku, ale bardzo się myliłam 🙂 Zuzia okazała się fantastycznym kompanem i nawet obcy ludzie gratulowali nam tak pogodnego i bezproblemowego dziecka 😉
Pierwszego dnia (a właściwie drugiego, bo pierwszego lądowaliśmy ok. 18, więc po dojechaniu do hotelu nie było już ani czasu ani sił na cokolwiek, więc go nie liczę :P) poszliśmy tylko na spacer po miasteczku. Dojście na plażę zajęło nam może z 10 minut spacerkiem, a widoki nas dosłownie zauroczyły! :))
Sama Playa Blanca być może nie zachwyca architekturą, ani wyjątkowym klimatem, ale plaże ma naprawdę piękne. Na drugą, najbardziej znaną – Playa Dorada wybraliśmy się dopiero w przedostatni dzień. Idzie się do niej wzdłuż najpiękniejszego ‘żywopłotu’ jaki w życiu widziałam:
Trzeciego dnia wybraliśmy się na objazdową wycieczkę po wyspie organizowaną przez biuro podróży, z którym przyjechaliśmy. Zwykle jestem sceptycznie nastawiona do takich atrakcji, ale uznaliśmy, że z Zuzią będzie nam w ten sposób łatwiej, bo do parku Timanfaya można wjechać jedynie autobusem.
Tego dnia odwiedziliśmy ogród kaktusów – Jardin de Cactus zaprojektowany przez sztandarowego artystę Lanzarote – Cesara Manrique, który (ogród nie artysta) nie do końca przypadł mi do gustu. Być może gdyby nie 40stopniowy upał (mieliśmy wyjątkowe szczęście i trafiliśmy na Kalimę czyli piekielnie gorący wiatr znad Sahary, który przynosi pustynny piasek) i praktycznie brak jakiegokolwiek cienia w całym ogrodzie byłoby inaczej, a tak zamiast oglądać 1420 gatunków kaktusów jakie rosną w ogrodzie siedziałyśmy z Zuzią w małej kawiarence.
Następnym przystankiem był Jameos del Aqua czyli fragment tunelu utworzonego przez spływającą z wulkanu lawę, w którym częściowo zapadł się ‘sufit’. To miejsce również zostało zaprojektowane przez Cesara (jak praktycznie wszystko na wyspie)
i jest genialnym połączeniem piękna natury- jeziorko na dnie tunelu, w którym żyją kraby albinosy i wizji artysty. Jest to jedyne miejsce na ziemi, gdzie możemy je zobaczyć, bo standardowo bytują na głębokości 3 km. Co prawda jeśli nie jesteśmy miłośnikami stworzeń morskich to raczej nie wywrą one na nas zbyt dużego wrażenia, bo te stworzonka są wielkości pięciozłotówki, a może nawet mniejsze 😉 Udało mi się jednak jedno z nich uchwycić na zdjęciu:
O wiele atrakcyjniejszy dla oka jest za to basen też znajdujący się w Jameos del Aqua i zaprojektowany przez CM:
Potem był jeszcze przystanek na kawę (koniecznie leche-leche czyli z mlekiem zwykłym i skondensowanym) na najwyższym szczycie Lanzarote La Corona:
i udaliśmy się do regionu La Geria, gdzie w unikatowy sposób uprawiane są winorośla, a w jednej z winnic mieliśmy okazję spróbować jak smakuje takie wulkaniczne wino.
Mimo jednego typowo komercyjnego przystanku w tzw Muzeum Aloesu, czyli sklepie z aloesowymi produktami uważam, że wycieczka była bardzo udana 🙂 Nie objęła jednak trzech najważniejszych dla mnie punktów, więc piątego dnia wynajęliśmy jeszcze auto i pojeździliśmy po wyspie na własną rękę.
Wybraliśmy się do Mirador del Rio czyli widokowego punktu na północy wyspy, z którego rozciąga się przepiękna panorama na sąsiednią La Graciosę:
wracaliśmy drogą wzdłuż wybrzeża, gdzie widoki były jeszcze piękniejsze:
Pozdrawiam Was serdecznie,
Anwen
Komentarze
Hej! Super jest czytać o mamie, która nie bój się wyruszać w świat ze swoim maleństwem ? ile dziewczynka miała wtedy miesięcy? To istotna informacja w tym wpisie ale chyba nie zostało wspomniane . Pozdrawiam!!!
Zuzia miała wtedy 8 miesięcy 🙂 Masz rację – zaraz dopiszę do w poście
Witaj, my też planujemy wyjazd na Lanzarote w październiku. Nasza córa będzie biała 6,5 miesiąca. Czy możesz mi napisać czy nie ma problemu z jazdą autobusem z takim niemowlakiem? Wycieczka objazdowa to w sumie prawie cały dzień, więc nie wiem czy to dobry pomysł? Wycieczkę tą kupowaliście u rezydenta w hotelu? Jak wygląda wynajem samochodu na wyspie? Nigdy jeszcze tego nie robiłam, ale zastanawiam się czy przy czterech dorosłych osobach to nie będzie mniejszy koszt, żeby wynająć auto i samemu zwiedzić wyspę (+dodatkowo wstęp do parku Timanfaya – rozumiem, że tam się przesiadasz do “ichniejszego” autobusu i zwiedzasz w ten sposób park?).